sobota, 27 lutego 2016

Rozdział II "To pytanie, czy żart?"


Tak mijały dni, które składały się na tygodnie. Ona chciała się spotkać, ja też.

Ale nie mogłem. Gdyby zobaczyła mnie, jako mnie, straciłbym ją. Chyba głównie za to, że ją oszukałem? Raczej nie jest płytka. Mam też zdjęcia, na których wyglądam znośnie, ale postanowiłem posłuchać swojej nietrzeźwej głowy. Tak mamusiu, jestem bardzo dorosły. W cholerę dorosły!

```

Matt1909: Co słychać u mojej księżniczki?
Miaam: W deskę. A u księcia?
Matt1909: Okay
Matt1909: Mam pytanko
Miaam: Jakie?
Matt1909: Co byś zrobiła, gdyby się okazało, że cię oszukuję?
Miaam: ?
Miaam: Nie myślę o tym, bo byś mnie nigdy nie oszukał.
Matt1909: Hah. Dzieki
Miaam: Nadal chcesz się spotkać ze mną?
Matt1909: Jasne :)
Miaam: To dobrze, bo ja bardziej ;)
Matt1909: Jesteś cudem :)
Miaam: Wiem :)
Miaam: Pasuje mi w piątek o 17:00
Matt1909: Mi też.
Matt1909: A więc umówieni?
Miaam: Tak. Gdzie się spotkamy?
Matt1909: Przed boiskiem treningowym Borussii Dortmund.
Miaam: Bosko. Gdzie mnie zabierasz?
Matt1909: Zobaczysz
Miaam: Ale nie wiem, jak mam się ubrać głuptasku. Jestem kobietą, zlituj się ;)
Matt1909: Lubię sukienki

```



   - Erik, będziesz mi potrzebny – postanowiłem dziś być tak szczerym jak nigdy. Podobno czas działa tylko na naszą niekorzyść (patrz. Zmarszczki, wiek, majątek, zdrowie i inne mało ważne duperele)
   - Tak? - mój przyjaciel jak wierny piesek obrócił się w moją stronę, jak tylko usłyszał moje imię. Uraczył mnie jednym z tych spojrzeń, o które się nie stara, ale powala cały orszak dziewcząt.
   - Mia – powiedziałem, po czym oboje odeszliśmy w kąt, gdzie nikogo nie było. W klubie byłem uznawany za Bogurodzicę. Ich reakcją, której bym się spodziewał na wieść, że jakaś mnie zechciała to niedowierzanie połączone ze śmiechem.
   - O co znowu chodzi? Chyba ci się nie znudziła? - powiedział to z takim sarkazmem, jakby Mia trafiła mi się, jak ślepej kurze ziarno. Niepocieszające w tamtej chwili było jednak to, że chyba miał rację.
   - W piątek o 17:00 po treningu się spotykamy. Chciałbym byś wtedy ze mną był. - to nie była prośba, bo wypowiedziałem to, jak żądanie.
   - Ale po co ja ci tam? Mam ci opowiedzieć, jak dochodzi do zapłodnienia? - nie wiem, czemu on raz potrafił być taki błyskotliwy, a zaraz potem zachowywać się, tak jakby wychowywały go wilki. Jego drugą wadą także było brak zdolności wczucia się w sytuację. Przejawiła się np. teraz, gdy wykrzyczał propozycję wyłożenia mi instrukcji anatomii kobiety i mężczyzny. W jednej chwili cała „zawartość” szatni, jaką tworzyli mężczyźni z nagim torsem spojrzało się na nas, albo raczej na mnie z ogromnymi pytajnikami w oczach „to on jednak interesuje się pannami?”
   - Nie. Masz tam być, by wiedziała, że ja to ja, a nie ja to ty. Czy jakoś tak – szczerze to sam zaplątałem się w swój tok myślenia. Co tam. Mój kompan tylko wydął swoje wargi o właściwościach rozmiękczania kolan dziewczynom i gejom, by z nich wydał się wewnętrzny okrzyk oświecenia („Ooooo!”). Doskonale zdawałem sobie z tego sprawę, jak ta sytuacja mogła wyglądać dla osoby niewtajemniczonej, zakochanej w sobie do granic możliwości, dajmy tu jako przykład pana Romana Goalkipera Juniora. Sam sposób w jaki patrzył na swoje lustrzane odbicie był magiczny. Tak jakby cały świat zatrzymał się tylko na nim i bielutkimi płytkami tuż za nim pełniącymi rolę tła. Pod względem powodzenia miał podobne statystyki, co Erik. Lecz ten bardziej niemiecki wyrywał wszystkie na swą „uroczą nieporadność”, która potrafiła nieźle wytrącić z równowagi. Bürki wyrywał na swój typ macho. Obaj bardzo się polubili, chociaż nie wiem czemu, bo ja i Roman to trochę jak oranżada i kije – oba mają się do siebie nijak – Mam nadzieję, że się zgadzasz – wziąłem torbę i wyszedłem z szatni. Czasem i żałowałem tej swojej impulsywności, bo przez nią miałem same problemy. Na przykładzie – teraz nie poczekałem na odpowiedź Erika, więc dlatego czułem się tak niepewnie. W pewnym sensie także pod wpływem impulsu działałem wysyłając to cholerne zdjęcie. Ciekawe jakie będzie jej zdziwienie, gdy się dowie, że ja, to nie ja. Może uzna mnie za łajdaka, a może za oszusta? Zgaduj zgadula.

```
Chyba mój Matt – książę na białym koniu okazał się sadystą. Może ma zamiłowanie do wykorzystywania młodych dziewczyn z aspiracjami na modelkę, która w ogóle nie wygląda na Niemkę?

```

Zastanawiałam się bardzo długo nad doborem sukienki. Próbowałam zgadnąć jaki kolor mu najbardziej leży. Co jakbym założyła zieloną, a on akurat tego koloru by nienawidził, bo skojarzyłabym mu się z kupką niemowlaczka w pieluszce? Doskonale wiedziałam, że przeżywałam to zbyt bardzo, zbyt mocno, zbyt emocjonalnie, zbyt. Ale chciałam go oczarować, sprawić by zakochał się w tej sukience i w jakiś przedziwny sposób także i we mnie poprzez jedno zatrzepotanie rzęsami, spojrzenie, albo to jak mu pomacham. Zdałam sobie sprawę z tego, że trudno mi będzie się powstrzymać od rzucenia mu w ramiona i zaprezentowania mojej wieczorowej kreacji, którą wybiorę specjalnie dla niego. Może przez mały fakt, że lepiej jakbym wtapiała się delikatnie w resztę żółto-czarnego Dortmundu moje serce szybciej zabiło przy czarnej sukience z delikatną koronką? Chyba lepiej byłoby wyglądać uroczo, zamiast pokazywać swoje prawdziwe, parszywe oblicze? Zresztą w moim zamyśle ta sukienka będzie spisywała się idealnie, bo delikatnie odsłania ramiona, a jej dół kołysze falami wtedy, gdy kołyszą biodra? Losowi trzeba pomagać, a może wtedy stwierdzi, że to właśnie Matt – tak ten stały bywalec na portalach randkowych – jest przeznaczony mi – też tej stałej bywalczyni?
A może Matt lubi szpilki?
Właśnie, jak on w ogóle ma na nazwisko? I czym się zajmuje? Co to tak właściwie jest 1909? Może kibic? Postanowiłam dowiedzieć się o nim czegoś więcej, zanim zaprezentuję się mu w mojej ulubionej sukience. Wrzuciłam jego zdjęcie do wyszukiwania obrazów. A więc autentyczne, bo znalazło dużo zdjęć z moim losem na loterii randkowej. Na większości zdjęć jest sam, ale jak przeanalizowałam całą google grafikę, zrozumiałam, że na wielu zdjęciach jest z sympatycznym chłopakiem z głęboką zmarszczką na czole, który czule uśmiecha się do (chyba) swojego przyjaciela - Matta, który jak się składa stał się też i moją bratnią duszą.

Po godzinie dwudziestej drugiej w telefonie miałam włączone odliczanie do spotkania, znalazłam idealną fryzurę, buty i zdążyłam się oswoić z myślą, że jeżeli całą tę sprawę rozegram tak, jak należy, to te śliczne oczy jak bambi będą tylko moje. Ale co ja mogę wiedzieć? Muszę sobie ułożyć jeszcze plan działania, zaczynając od tego, by pomachać mu z daleka i zrobić tak, by to on musiał na mnie czekać, a nie ja na niego. Doskonale wiedziałam, że w tamtej chwili nie zachowywałam się rozsądnie, ale to wszystko robiłam wbrew samej sobie. I znowu ogarniały mnie te myśli mówiące „I widzisz? Przez siebie samą nie masz chłopaka, nie przez los!”. Tak, bardzo lubiłam się wyżywać wewnętrznie nad sobą. Może dlatego na zewnątrz byłam zołzą? Lecz czułam w tamtej chwili, że moje dotychczasowe życie doczeka już wkrótce wielkiej zmiany. Tak trochę, jakbym poszła do wróżki po przeszczepie dłoni, a ta zdziwiona zwątpiłaby w swoje magiczne siły mówiąc „Przecież Pani powinna już dawno umrzeć!”, a ja zaśmiałabym się jej jak ostatnia idiotka prosto w twarz, krzycząc „Bingo!”. Doskonale wiedziałam, że moje porównania w tamtej chwili były zaczerpnięte jak z zadka, a ja sama jak psychopatka, ale w końcu nią jestem – powiedział to ten, który doskonale ma prawo mnie oceniać: Erick.
Ale z nim koniec. W końcu zostały mi jeszcze pięćdziesiąt dwie godziny do nowego życia. Chyba... A odliczanie trwa.


Na drugi dzień byłam już w studiu, gdzie miały być zrobione zdjęcia kolczyków do młodzieżowej gazety. Czasami nienawidziłam mojej pracy. Może dlatego, że ja wyginałam się przed obiektywem jak tylko umiałam, a jakieś małe dziewczynki, trzymając gazetę i tak powiedzą, że mogłam się bardziej postarać? Flesze zawsze były dla mnie uciążliwe, ale dzisiaj były nie do wytrzymania. Kolczyków chyba nie będę nosiła na palcach, więc aparat migał mi lampą centralnie w oczy.
Po kilku minutach zaczęła mnie boleć głowa, potem obraz zaczął się tak dziwnie zaciemniać, rozmazywać, a kolana już nie spełniały swojej roli, bo nadawały się tylko do hurtowni papierów toaletowych, by służyć komuś jako wata. Nie wiedziałam kiedy upadałam na podłogę. Czułam tylko ból, potem nic, by w końcu usłyszeć rozmowę młodej (ja się okazało) pielęgniarki z podstarzałym (jak też się okazało) lekarzem w nieswoim, dziwnym, metalicznym łóżku.
   - Dzień dobry Pani Moon. Czy Pani mnie widzi? - zapytał się wyniosłym tonem. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę dlaczego o to mnie pyta. Otworzyłam delikatnie oczy, ale nic nie zobaczyłam. Jedynie ciemność. Przestraszyłam się, zaczęłam mrugać i szybko oddychać. Lecz jednak to na nic. Co się dzieje? Co się tu do cholery dzieje!
   - Czemu ja nic nie widzę? - zapytałam zszokowana. Starałam się mówić jak najbardziej opanowanym głosem, jednak nie umiałam nad nim zapanować. Coś w środku mnie pękło, lecz nie wiedziałam co. Doktor nachylił się nade mną i chyba chciał dotknąć moich powiek, ale najwyraźniej nie mógł przez tonę tapety.
   - Lino, zmyj pani makijaż – polecił jej, a ona grzecznie niczym piesek wydała z siebie słodziutki potakujący jęk i wzięła się za molestowanie moich oczu. Wtedy zrozumiałam, że między nimi musi być jeszcze jakiś inny kontakt niż tylko ten w pracy i że nadal nie uzyskałam odpowiedzi na moje pytanie.
   - Doktorze. - nacisnęłam na niego. Może powzięłam sobie trochę zbyt szorstki ton, ale zasługiwał na to ten podły, stary zbok.
   - Nic nie mogę powiedzieć na sto procent, ale podejrzewam naświetlenie. - miał dziwny lekko rozbawiony ton. Byłam pewna na sto procent, że nie mówi do mojej twarzy, tylko do pupy pochylonej nade mną pielęgniarki. - Lino, pośpiesz się, bo chorzy czekają - Znowu zażądał. Jak ja nienawidziłam, jak ktoś zwracał się do drugiej osoby w taki niegrzeczny sposób! Dziewczyna znowu wydała ten króliczy pisk i odkleiła się ode mnie. Najprawdopodobniej moja cera była już wystarczająco czysta, by zadowoliła jej podwładnego.
   - Czy widzi pani światełko? - zapytał się mnie, jakbym była debilem.
   - To pytanie, czy żart? - zapytałam.
   - To droga konieczna do diagnozy – odsyknął mi.
   - Nic nie widzę. Cholernie bolą mnie oczy – odpowiedziałam mu, choć go nienawidziłam. - To wszystko?
   - Tak. Jedziesz teraz na okulistykę – odpowiedział.
   - Zawiadomić kogoś? - zapytała się Lina takim samym, spłoszonym głosem, co piszczała przedtem – Możesz tutaj trochę poleżeć... - poniekąd nareszcie się ucieszyłam, bo ktoś się mną będzie interesował.
   - Nie. Podałaby mi pani telefon? - zapytałam. Pan debilny lekarz zapewne będzie zazdrosny, że odzywa się do mnie więcej niż do niego.

   - Proszę – położyła mi aparat na dłoniach, po czym zaczęła pchać moje łóżko. Ja nacisnęłam dwa przyciski po bokach telefonu i zaczęłam sylabować „ma-ma”, by się z nią połączyć. Trochę to potrwało ze względu na to, że nie mogłam zlokalizować głośnika. Gdy się udało, mama od razu odebrała.
   M: Co się stało?
   J: Jestem w szpitalu.
   M: Ale co się stało?
   J: Nie widzę, przyjedź na okulistykę, jeśli chcesz mnie widzieć. Pa, Jadę na badania *nie byłam tego pewna, więc to kłamstwo, poza tym głupio to zabrzmiało, nie?*
   M:Mia, teraz nie mogę.
   J: Chciałam tylko powiedzieć. Pa. *rozłączyłam się*



Teraz byłam bardzo wytrącona z równowagi. Dziękuję mamo, za opiekę, za piżamę, za miłość. W głębi duszy, aż się z tego śmiałam. W końcu tak było zawsze.
  - Mia jestem – przedstawiłam się, gdy już wjechałyśmy do windy.
  - Wiem. Mam twoją kartę pacjenta – zaśmiała się serdecznie – Jestem Lina.
  - Wiem. Słyszałam, jak doktor do ciebie mówił – teraz śmiałyśmy się obie. Tak fajnie jedzie się windą, gdy się leży wygodnie i nic nie widzi.







Dziękuję wam miśki, że to czytacie. Wiem, że coś długo mnie nie było, ale gdy przeczytałam ten rozdział w celach poprawki sama byłam z siebie dumna :)

Poza tym wasze 'zeszłe' komentarze okazały się przesłodkie, szczere i bardzo, bardzo motywujące. Oczywiście całe to chorobowe zamieszanie było z góry przesądzone przeze mnie. Nie linczujecie!

Jeżeli nie czytasz tylko komentarzy, by skomentować, to napisz w swojej wypowiedzi pod postem bułka. To słowo nie jest wzięte w cudzysłowy, bo nie przyciągało uwagi ;) Niestety dużo takich osób. Ale co tam! Ważne, że więcej trafia tutaj tych krystalicznie czystych ludzi-szczerości!

Dziękuję, dziękuję, dziękuję wam bardzo, że jesteście ♥♥





6 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. uwielbiam cię ♥♥

      Usuń
    2. Powinnam napisać piękny i wykwintny komentarz, skoro jestem chora, ale niestety dziś będzie ubogo, pśeplasiam.
      WEŹ MI JEJ NIE OŚLEPIAJ, TY, TY WREDOTO TY!

      "Doskonale wiedziałam, że moje porównania w tamtej chwili były zaczerpnięte jak z zadka.." - prawda :D Ale tak serio, to rozdział bardzo fajny. Coś mi się wydaje, że oni teraz za szybko się nie spotkają, skoro ona w szpitalu.
      I strasznie kochana ta jej mama.
      "Chyba ci się nie znudziła? - Niepocieszające w tamtej chwili było jednak to, że chyba miał rację." EWIDENTNIE PCHASZ SIĘ W GIPS!
      "„to on jednak interesuje się pannami?”" - Obrzydziłaś mi Gintera -;-
      Ale i tak Cię kocham.
      ~ Bułka.

      Usuń
  2. Jak ja lubię jak w takich opowiadaniach są te sms :D

    OFFICIAL PATTY (klik)

    OdpowiedzUsuń
  3. Cześć, kochana!
    Jestem i ja. Trochę tu nie wszystko rozumiem, ale jeszcze to ogarne. Wydawało mi się, że były Mii to Erik, ale teraz to niemożliwe. Jestem bardzo ciekawa, jak to się wszystko potoczy. Powiadamiaj mnie o nowościach.

    Pozdrawiam,
    Anahi

    OdpowiedzUsuń