Tak
mijały dni, które składały się na tygodnie. Ona chciała się
spotkać, ja też.
Ale
nie mogłem. Gdyby zobaczyła mnie, jako mnie, straciłbym ją. Chyba
głównie za to, że ją oszukałem? Raczej nie jest płytka. Mam też
zdjęcia, na których wyglądam znośnie, ale postanowiłem posłuchać
swojej nietrzeźwej głowy. Tak mamusiu, jestem bardzo dorosły. W
cholerę dorosły!
```
Matt1909:
Co słychać u mojej księżniczki?
Miaam:
W deskę. A u księcia?
Matt1909:
Okay
Matt1909:
Mam pytanko
Miaam:
Jakie?
Matt1909:
Co byś zrobiła, gdyby się okazało, że cię oszukuję?
Miaam:
?
Miaam:
Nie myślę o tym, bo byś mnie nigdy nie oszukał.
Matt1909:
Hah. Dzieki
Miaam:
Nadal chcesz się spotkać ze mną?
Matt1909:
Jasne :)
Miaam:
To dobrze, bo ja bardziej ;)
Matt1909:
Jesteś cudem :)
Miaam:
Wiem :)
Miaam:
Pasuje mi w piątek o 17:00
Matt1909:
Mi też.
Matt1909:
A więc umówieni?
Miaam:
Tak. Gdzie się spotkamy?
Matt1909:
Przed boiskiem treningowym Borussii Dortmund.
Miaam:
Bosko. Gdzie mnie zabierasz?
Matt1909:
Zobaczysz
Miaam:
Ale nie wiem, jak mam się ubrać głuptasku. Jestem kobietą, zlituj
się ;)
Matt1909:
Lubię sukienki
```
- Tak?
- mój przyjaciel jak wierny piesek obrócił się w moją stronę,
jak tylko usłyszał moje imię. Uraczył mnie jednym z tych
spojrzeń, o które się nie stara, ale powala cały orszak
dziewcząt.
- Mia
– powiedziałem, po czym oboje odeszliśmy w kąt, gdzie nikogo
nie było. W klubie byłem uznawany za Bogurodzicę. Ich reakcją,
której bym się spodziewał na wieść, że jakaś mnie zechciała
to niedowierzanie połączone ze śmiechem.
- O
co znowu chodzi? Chyba ci się nie znudziła? - powiedział to z
takim sarkazmem, jakby Mia trafiła mi się, jak ślepej kurze
ziarno. Niepocieszające w tamtej chwili było jednak to, że chyba
miał rację.
- W
piątek o 17:00 po treningu się spotykamy. Chciałbym byś wtedy ze
mną był. - to nie była prośba, bo wypowiedziałem to, jak
żądanie.
- Ale
po co ja ci tam? Mam ci opowiedzieć, jak dochodzi do zapłodnienia?
- nie wiem, czemu on raz potrafił być taki błyskotliwy, a zaraz
potem zachowywać się, tak jakby wychowywały go wilki. Jego drugą
wadą także było brak zdolności wczucia się w sytuację.
Przejawiła się np. teraz, gdy wykrzyczał propozycję wyłożenia
mi instrukcji anatomii kobiety i mężczyzny. W jednej chwili cała
„zawartość” szatni, jaką tworzyli mężczyźni z nagim torsem
spojrzało się na nas, albo raczej na mnie z ogromnymi pytajnikami
w oczach „to on jednak interesuje się pannami?”
- Nie.
Masz tam być, by wiedziała, że ja to ja, a nie ja to ty. Czy
jakoś tak – szczerze to sam zaplątałem się w swój tok
myślenia. Co tam. Mój kompan tylko wydął swoje wargi o
właściwościach rozmiękczania kolan dziewczynom i gejom, by z
nich wydał się wewnętrzny okrzyk oświecenia („Ooooo!”).
Doskonale zdawałem sobie z tego sprawę, jak ta sytuacja mogła
wyglądać dla osoby niewtajemniczonej, zakochanej w sobie do granic
możliwości, dajmy tu jako przykład pana Romana Goalkipera
Juniora. Sam sposób w jaki patrzył na swoje lustrzane odbicie był
magiczny. Tak jakby cały świat zatrzymał się tylko na nim i
bielutkimi płytkami tuż za nim pełniącymi rolę tła. Pod
względem powodzenia miał podobne statystyki, co Erik. Lecz ten
bardziej niemiecki wyrywał wszystkie na swą „uroczą
nieporadność”, która potrafiła nieźle wytrącić z równowagi.
Bürki
wyrywał na swój typ macho. Obaj bardzo się polubili, chociaż nie
wiem czemu, bo ja i Roman to trochę jak oranżada i kije – oba
mają się do siebie nijak – Mam nadzieję, że się zgadzasz –
wziąłem torbę i wyszedłem z szatni. Czasem i żałowałem tej
swojej impulsywności, bo przez nią miałem same problemy. Na
przykładzie – teraz nie poczekałem na odpowiedź Erika, więc
dlatego czułem się tak niepewnie. W pewnym sensie także pod
wpływem impulsu działałem wysyłając to cholerne zdjęcie.
Ciekawe jakie będzie jej zdziwienie, gdy się dowie, że ja, to nie
ja. Może uzna mnie za łajdaka, a może za oszusta? Zgaduj zgadula.
```
Chyba
mój Matt – książę na białym koniu okazał się sadystą. Może
ma zamiłowanie do wykorzystywania młodych dziewczyn z aspiracjami
na modelkę, która w ogóle nie wygląda na Niemkę?
```
Zastanawiałam
się bardzo długo nad doborem sukienki. Próbowałam zgadnąć jaki
kolor mu najbardziej leży. Co jakbym założyła zieloną, a on
akurat tego koloru by nienawidził, bo skojarzyłabym mu się z kupką
niemowlaczka w pieluszce? Doskonale wiedziałam, że przeżywałam to
zbyt bardzo, zbyt mocno, zbyt emocjonalnie, zbyt. Ale chciałam go
oczarować, sprawić by zakochał się w tej sukience i w jakiś
przedziwny sposób także i we mnie poprzez jedno zatrzepotanie
rzęsami, spojrzenie, albo to jak mu pomacham. Zdałam sobie sprawę
z tego, że trudno mi będzie się powstrzymać od rzucenia mu w
ramiona i zaprezentowania mojej wieczorowej kreacji, którą wybiorę
specjalnie dla niego. Może przez mały fakt, że lepiej jakbym
wtapiała się delikatnie w resztę żółto-czarnego Dortmundu moje
serce szybciej zabiło przy czarnej sukience z delikatną koronką?
Chyba lepiej byłoby wyglądać uroczo, zamiast pokazywać swoje
prawdziwe, parszywe oblicze? Zresztą w moim zamyśle ta sukienka
będzie spisywała się idealnie, bo delikatnie odsłania ramiona, a
jej dół kołysze falami wtedy, gdy kołyszą biodra? Losowi trzeba
pomagać, a może wtedy stwierdzi, że to właśnie Matt – tak ten
stały bywalec na portalach randkowych – jest przeznaczony mi –
też tej stałej bywalczyni?
A
może Matt lubi szpilki?
Właśnie,
jak on w ogóle ma na nazwisko? I czym się zajmuje? Co to tak
właściwie jest 1909? Może kibic? Postanowiłam dowiedzieć się o
nim czegoś więcej, zanim zaprezentuję się mu w mojej ulubionej
sukience. Wrzuciłam jego zdjęcie do wyszukiwania obrazów. A więc
autentyczne, bo znalazło dużo zdjęć z moim losem na loterii
randkowej. Na większości zdjęć jest sam, ale jak przeanalizowałam
całą google grafikę, zrozumiałam, że na wielu zdjęciach jest z
sympatycznym chłopakiem z głęboką zmarszczką na czole, który
czule uśmiecha się do (chyba) swojego przyjaciela - Matta, który
jak się składa stał się też i moją bratnią duszą.
Po
godzinie dwudziestej drugiej w telefonie miałam włączone
odliczanie do spotkania, znalazłam idealną fryzurę, buty i
zdążyłam się oswoić z myślą, że jeżeli całą tę sprawę
rozegram tak, jak należy, to te śliczne oczy jak bambi będą tylko
moje. Ale co ja mogę wiedzieć? Muszę sobie ułożyć jeszcze plan
działania, zaczynając od tego, by pomachać mu z daleka i zrobić
tak, by to on musiał na mnie czekać, a nie ja na niego. Doskonale
wiedziałam, że w tamtej chwili nie zachowywałam się rozsądnie,
ale to wszystko robiłam wbrew samej sobie. I znowu ogarniały mnie
te myśli mówiące „I widzisz? Przez siebie samą nie masz
chłopaka, nie przez los!”. Tak, bardzo lubiłam się wyżywać
wewnętrznie nad sobą. Może dlatego na zewnątrz byłam zołzą?
Lecz czułam w tamtej chwili, że moje dotychczasowe życie doczeka
już wkrótce wielkiej zmiany. Tak trochę, jakbym poszła do wróżki
po przeszczepie dłoni, a ta zdziwiona zwątpiłaby w swoje magiczne
siły mówiąc „Przecież Pani powinna już dawno umrzeć!”, a ja
zaśmiałabym się jej jak ostatnia idiotka prosto w twarz, krzycząc
„Bingo!”. Doskonale wiedziałam, że moje porównania w tamtej
chwili były zaczerpnięte jak z zadka, a ja sama jak psychopatka,
ale w końcu nią jestem – powiedział to ten, który doskonale ma
prawo mnie oceniać: Erick.
Ale
z nim koniec. W końcu zostały mi jeszcze pięćdziesiąt dwie
godziny do nowego życia. Chyba... A odliczanie trwa.
Na
drugi dzień byłam już w studiu, gdzie miały być zrobione zdjęcia
kolczyków do młodzieżowej gazety. Czasami nienawidziłam mojej
pracy. Może dlatego, że ja wyginałam się przed obiektywem jak
tylko umiałam, a jakieś małe dziewczynki, trzymając gazetę i tak
powiedzą, że mogłam się bardziej postarać? Flesze zawsze były
dla mnie uciążliwe, ale dzisiaj były nie do wytrzymania. Kolczyków
chyba nie będę nosiła na palcach, więc aparat migał mi lampą
centralnie w oczy.
Po
kilku minutach zaczęła mnie boleć głowa, potem obraz zaczął się
tak dziwnie zaciemniać, rozmazywać, a kolana już nie spełniały
swojej roli, bo nadawały się tylko do hurtowni papierów
toaletowych, by służyć komuś jako wata. Nie wiedziałam kiedy
upadałam na podłogę. Czułam tylko ból, potem nic, by w końcu
usłyszeć rozmowę młodej (ja się okazało) pielęgniarki z
podstarzałym (jak też się okazało) lekarzem w nieswoim, dziwnym,
metalicznym łóżku.
- Dzień
dobry Pani Moon. Czy Pani mnie widzi? - zapytał się wyniosłym
tonem. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę dlaczego o to mnie pyta.
Otworzyłam delikatnie oczy, ale nic nie zobaczyłam. Jedynie
ciemność. Przestraszyłam się, zaczęłam mrugać i szybko
oddychać. Lecz jednak to na nic. Co się dzieje? Co się tu do
cholery dzieje!
- Czemu
ja nic nie widzę? - zapytałam zszokowana. Starałam się mówić
jak najbardziej opanowanym głosem, jednak nie umiałam nad nim
zapanować. Coś w środku mnie pękło, lecz nie wiedziałam co.
Doktor nachylił się nade mną i chyba chciał dotknąć moich
powiek, ale najwyraźniej nie mógł przez tonę tapety.
- Lino,
zmyj pani makijaż – polecił jej, a ona grzecznie niczym piesek
wydała z siebie słodziutki potakujący jęk i wzięła się za
molestowanie moich oczu. Wtedy zrozumiałam, że między nimi musi
być jeszcze jakiś inny kontakt niż tylko ten w pracy i że nadal
nie uzyskałam odpowiedzi na moje pytanie.
- Doktorze.
- nacisnęłam na niego. Może powzięłam sobie trochę zbyt
szorstki ton, ale zasługiwał na to ten podły, stary zbok.
- Nic
nie mogę powiedzieć na sto procent, ale podejrzewam naświetlenie.
- miał dziwny lekko rozbawiony ton. Byłam pewna na sto procent, że
nie mówi do mojej twarzy, tylko do pupy pochylonej nade mną
pielęgniarki. - Lino, pośpiesz się, bo chorzy czekają - Znowu
zażądał. Jak ja nienawidziłam, jak ktoś zwracał się do
drugiej osoby w taki niegrzeczny sposób! Dziewczyna znowu wydała
ten króliczy pisk i odkleiła się ode mnie. Najprawdopodobniej
moja cera była już wystarczająco czysta, by zadowoliła jej
podwładnego.
- Czy
widzi pani światełko? - zapytał się mnie, jakbym była debilem.
- To
pytanie, czy żart? - zapytałam.
- To
droga konieczna do diagnozy – odsyknął mi.
- Nic
nie widzę. Cholernie bolą mnie oczy – odpowiedziałam mu, choć
go nienawidziłam. - To wszystko?
- Tak.
Jedziesz teraz na okulistykę – odpowiedział.
- Zawiadomić
kogoś? - zapytała się Lina takim samym, spłoszonym głosem, co
piszczała przedtem – Możesz tutaj trochę poleżeć... -
poniekąd nareszcie się ucieszyłam, bo ktoś się mną będzie
interesował.
- Nie.
Podałaby mi pani telefon? - zapytałam. Pan debilny lekarz zapewne
będzie zazdrosny, że odzywa się do mnie więcej niż do niego.
- Proszę
– położyła mi aparat na dłoniach, po czym zaczęła pchać
moje łóżko. Ja nacisnęłam dwa przyciski po bokach telefonu i
zaczęłam sylabować „ma-ma”, by się z nią połączyć.
Trochę to potrwało ze względu na to, że nie mogłam zlokalizować
głośnika. Gdy się udało, mama od razu odebrała.
J: Jestem w szpitalu.
M: Ale co się stało?
J: Nie widzę, przyjedź na okulistykę, jeśli chcesz mnie widzieć. Pa, Jadę na badania *nie byłam tego pewna, więc to kłamstwo, poza tym głupio to zabrzmiało, nie?*
M:Mia, teraz nie mogę.
J: Chciałam tylko powiedzieć. Pa. *rozłączyłam się*
Teraz
byłam bardzo wytrącona z równowagi. Dziękuję mamo, za opiekę,
za piżamę, za miłość. W głębi duszy, aż się z tego śmiałam.
W końcu tak było zawsze.
- Mia
jestem – przedstawiłam się, gdy już wjechałyśmy do windy.
- Wiem.
Mam twoją kartę pacjenta – zaśmiała się serdecznie – Jestem
Lina.
- Wiem.
Słyszałam, jak doktor do ciebie mówił – teraz śmiałyśmy się
obie. Tak fajnie jedzie się windą, gdy się leży wygodnie i nic
nie widzi.
Dziękuję
wam miśki, że to czytacie. Wiem, że coś długo mnie nie było,
ale gdy przeczytałam ten rozdział w celach poprawki sama byłam z
siebie dumna :)
Poza
tym wasze 'zeszłe' komentarze okazały się przesłodkie, szczere i
bardzo, bardzo motywujące. Oczywiście całe to chorobowe
zamieszanie było z góry przesądzone przeze mnie. Nie linczujecie!
Jeżeli
nie czytasz tylko komentarzy, by skomentować, to napisz w swojej
wypowiedzi pod postem bułka. To słowo nie jest wzięte w
cudzysłowy, bo nie przyciągało uwagi ;) Niestety dużo takich
osób. Ale co tam! Ważne, że więcej trafia tutaj tych
krystalicznie czystych ludzi-szczerości!
Dziękuję,
dziękuję, dziękuję wam bardzo, że jesteście ♥♥
Bułka tu wróci <3
OdpowiedzUsuńuwielbiam cię ♥♥
UsuńPowinnam napisać piękny i wykwintny komentarz, skoro jestem chora, ale niestety dziś będzie ubogo, pśeplasiam.
UsuńWEŹ MI JEJ NIE OŚLEPIAJ, TY, TY WREDOTO TY!
"Doskonale wiedziałam, że moje porównania w tamtej chwili były zaczerpnięte jak z zadka.." - prawda :D Ale tak serio, to rozdział bardzo fajny. Coś mi się wydaje, że oni teraz za szybko się nie spotkają, skoro ona w szpitalu.
I strasznie kochana ta jej mama.
"Chyba ci się nie znudziła? - Niepocieszające w tamtej chwili było jednak to, że chyba miał rację." EWIDENTNIE PCHASZ SIĘ W GIPS!
"„to on jednak interesuje się pannami?”" - Obrzydziłaś mi Gintera -;-
Ale i tak Cię kocham.
~ Bułka.
Jak ja lubię jak w takich opowiadaniach są te sms :D
OdpowiedzUsuńOFFICIAL PATTY (klik)
ja tak samo :)
UsuńCześć, kochana!
OdpowiedzUsuńJestem i ja. Trochę tu nie wszystko rozumiem, ale jeszcze to ogarne. Wydawało mi się, że były Mii to Erik, ale teraz to niemożliwe. Jestem bardzo ciekawa, jak to się wszystko potoczy. Powiadamiaj mnie o nowościach.
Pozdrawiam,
Anahi